Napisała do mnie Joanna:
Z zainteresowaniem przeczytałam Pani wypowiedź dotyczącą motywów, jakimi kieruje się Pani, pytając kandydatów o ich oczekiwania finansowe.
Nie dziwi mnie to wcale, tyle, że powody, które Pani wymieniła są nieetyczne. Sama Pani kalkuluje: ten człowiek tak, bo nie chce wiele, poza tym kompetentny, uczciwy a tamten nie, bo zbyt roszczeniowy albo niemiły. Kiedy robię zakupy w sklepie też patrzę, aby było dobrze, miło i tanio. Tyle, że ja nie oczekuję, aby pani Magda z warzywniaka sprzedawała mi marchew i pietruszkę dla idei czy realizacji wartości.
Uważam, że powinna była Pani to zrozumieć, że ludzie pracują głównie dla pieniędzy, muszą utrzymać siebie i rodziny. Nie dziwi mnie postawa księgowej, która odchodzi do lepiej płatnej pracy mimo, że w poprzedniej było miło i uczciwie, jeżeli jej córka wybiera się na studia i koszty jej utrzymania wzrosną. Dla mnie to nie jest żaden wstyd przyznawać się do tego, że pracuję głównie dla pieniędzy, nie oznacza to oczywiście, że będę dąsać się, kiedy szef zaprosi mnie na lunch czy zaproponuje wyjście do teatru.Zupełnie nie rozumiem dlaczego płace to informacja poufna. Większość firm podaje klientom ceny natychmiast. Nie rozumiem dlaczego to jest obciach czy nietakt rozmawiać z kandydatem o płacy na pierwszym spotkaniu, to jest podejście ekonomiczne. Kiedy dzwonię do serwisu komputerowego, pytam o cenę, jak mi nie odpowiada to rezygnuję. Nie bardzo rozumiem dlaczego w polskiej kulturze pieniądze są czymś nieczystym, wstydliwym, brudnym, o czym można rozmawiać, ale na trzecim spotkaniu, byle potencjalny szef nie domyślił się, że chodzi mi głównie o nie.
Dla mnie to jest zachowanie całkiem naturalne, że ktoś pracując w jednej firmie, rozgląda się za czymś lepszym. Nie świadczy to o niechęci do szefa czy zespołu, nielojalności wobec formy, czy materializmie. Pracownik pracuje, Pani mu płaci za usługę, po co jeszcze oczekiwać przywiązania, wdzięczności, zaangażowania. Ludzie potrafią poszukać sobie hobby poza pracą, wielu z nich ma rodziny, przyjaciół, w pracy chcieliby zarabiać i czuć się w miarę dobrze, a niekoniecznie mieć poczucie, że wytwarzają coś szczególnego czy zaspakajają w pracy swoje ambicje czy potrzebę przynależności.
Zamierzam pisać doktorat z filozofii, ale traktuję to jako sposób na relaks. Oczywiście zamierzam na siebie zarabiać, tylko nie pojęłam dlaczego przyznanie się na rozmowie kwalifikacyjnej do tego, że pracuję głównie dla pieniędzy, automatycznie dyskwalifikuje mnie. Lubię przebywać z ludźmi, mieć poczucie, że rozwijam się, chętnie poznaję nowe zagadnienia, tyle, że to są kwestie poboczne. Zasadniczy powód podjęcia pracy to konieczność zarobienia na siebie i rodzinę. Oczywiście mogę pracę lubić, czerpać z niej satysfakcję, lecz główny powód jej podjęcia to pieniądze. Tak myśli większość kandydatów, 99,8%.
Dlaczego pracodawcy zmuszają ludzi do kłamania w dokumentach aplikacyjnych i na rozmowach, że przyszli tu po to, aby rozwijać się, od liceum marzyli o tej pracy, chcą rozwijać umiejętności interpersonalne? Dlaczego pracodawcy po prostu nie zapytają o umiejętności, wykształcenie, doświadczenie. Nie szkoda im czasu na słuchanie zmyślonych i nieszczerych wypowiedzi,, chciałbym pracować u państwa, bo pasjonowała mnie zawsze praca w tej branży”? Tyle, że na ogół kandydat kalkuluje kredyt za mieszkanie 1000 zł, studia córki 1000 zł, jedzenie dla czteroosobowej rodziny 1000 zł, dojazdy plus rata na samochód 500 zł etc. Kiedy taki człowiek dostanie rachunki do płacenia, to idealizm i identyfikacja z firmą szybko mogą mu przejść.
Pani założenia odstają od rzeczywistości. Większość moich znajomych, krewnych, przyjaciół (a jest to spore grono, zwiedziłam trzy uczelnie), głównie interesuje się tym, ile zarobią, spora część z nich wybiera studia pod tym kątem. Czy tak trudno zrozumieć?
Z poważaniem,
Joanna
Dziękuję Asiu za ten głos. Świadczy on o tym, że jako ludzie jesteśmy różni i wyznajemy różne wartości.
Myślę, że kluczowe w tej dyskusji pytanie brzmi: po co pracujemy? Co byś robiła, gdybyś nie musiała zarabiać pieniędzy?
Nie neguję tego, że pracujemy dla pieniędzy. I wolę zatrudniać ludzi, którzy pracują nie tylko dla pieniędzy. Co nie oznacza, że mam im z tego powodu mało płacić. Ale chodzi o motywację. Wiele badań naukowych udowodniło, że firmy, w których pracują ludzie z pasją odnoszą na rynku większe sukcesy i owe firmy dbają o odpowiedni dobór kadr już na etapie rekrutacji.
Jeśli mam wybór, to wolę pracować z idealistami, niż tymi, którzy traktują firmę jak bankomat.
Jak zauważyłaś, kupujący pyta „za ile”, a sprzedawca podaje swoją cenę. W czasie transakcji na linii pracodawca-kandydat to kandydat jest sprzedawcą, a pracodawca kupującym umiejętności. Kandydat nie kupuje swojego miejsca pracy. Nie rozumiem zatem, dlaczego pytanie o to za ile chcesz sprzedać swoje kompetencje wciąż budzie tyle kontrowersji?
Pozdrawiam,
Angelika
Wszystko ok tyle, że pasja się bardzo szybko kończy, gdy brakuje pieniędzy na opłacenie rachunków. Nie mówię tu o studentach, którzy są dotowani przez rodziców i którzy mogą sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania w kilka osób lub mieszkają z rodzicami (trafiają się tacy szczęściarze). Oni faktycznie mogą sobie pozwolić na idealizm (często wręcz muszą, ale to już inna historia).
Zdobywanie doświadczenia, umiejętności, możliwość pracy z ciekawymi ludźmi (nieraz niestety tylko z ludźmi ;) czy (jak w moim przypadku) dostęp do technologii na które samodzielnie nie było by mnie stać, wszystko to jest ok. Jednocześnie wszystko to bardzo traci na znaczeniu, gdy żona pyskuje, że brakuje na pieluchy dla smarkacza.
Niestety negocjacje pensji (mówię o praktyce, nie teorii) są możliwe wyłącznie na etapie rekrutacji. Później już można zapomnieć o podwyżce (chociażby nawet o wskaźnik inflacji). Rewaloryzacje pensji są pewne wyłącznie w pracy państwowej.
Nadal więc nie rozumiem, dlaczego zapytanie o płace jest takim drażliwym tematem, że wręcz nietaktem?
Z wyjątkiem tego artykułu (czy też raczej odpowiedzi na list czytelniczki), bardzo ciekawy blog. Gratulacje.
Dziękuję za docenienie:)
Rozumiem, że nie wszystko co piszę może Ci się podobać, ponieważ oczywistym jest, że reprezentuję poglądy pracodawcy.
Osobiście nie lubię zatrudniać ludzi, którzy za bardzo koncentrują się na wynagrodzeniu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zapłaci więcej. Poza tym jeśli pracownik nie lubi swojej pracy, to nadal nie będzie jej lubił nawet jeśli ktoś zapłaci mu dwa razy więcej.
Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojego wynagrodzenia, to zmień pracę.Kiedy tak mówię, to często słyszę „tak, ale…” I okazuje się, że jest wiele powodów, dla których ludzie decydują się pozostać tam gdzie są, i to jest ich dodatek do pensji. Kiedy ma się odpowiednie podejście i umie się liczyć, to człowiek szybko przeliczy sobie to co niematerialne, a co ma odzwierciedlenie w pensji. Większość pracowników chciałaby optymalizować wszystkie wskaźniki, czyli mieć ciastko i zjeść ciastko, co rzadko występuje w przyrodzie.
Rzeczywiście co człowiek to inne podejście.
Mnie bliskie są poglądy Pani Angeliki, tylko z punktu widzenia osoby poszukującej pracy mam problem, bo nie umiem pracować tylko dla pieniędzy. Wszystko, co kocham robić, robię za darmo: pisanie, wolontariat…
W rutynę popadałem zawsze nie dlatego, że za mało mi płacili (choć faktycznie mogliby więcej), tylko dlatego, że nienawidziłem swoich obowiązków. Owszem, pojawiało się przekonanie, że za coś takiego powinni płacić więcej, ale Pani Angelika ma rację, pisząc, że od tego nie zaczyna się lubić swoich obowiązków – większa pensja to po prostu sztuczny dopalacz motywacji.
Z drugiej strony, wydaje mi się, że poniżej pewnego minimum – dla każdego jest ono inne – trudno w ogóle mówić o zaspokajaniu potrzeb przynależności, samorozwoju, realizacji czegoś większego. Jeżeli ktoś nie wie, czy w danym miesiącu zapłacić za prąd czy kupić dziecku buty na zimę, na samej pasji długo nie pociągnie. Znajomi wolontariusze wypalają się po kilku latach, a najwięcej energii ma dziewczyna, którą utrzymują rodzice, więc może robić co chce.
:) Co Pani takiego robi,że pracownicy są pełni pasji?